Jaki jest przepis na dzieło ponadczasowe, którego przesłanie nie zmienia się nawet przez stulecia? Ja - póki co, oczywiście - nie mam na to pytanie odpowiedzi. Na razie mogę tylko dumać nad fenomenem dramatów Shakespeare'a, ludowych baśni czy też starożytnych mitów, które są wciąż i wciąż przerabiane - jednak z zachowaniem ich ogólnego wydźwięku. Zmieniają się jedynie środku przekazu - kiedyś opowieści przekazywano ustnie, później zaczęto je spisywać, filmować, animować...
A co czeka nas w przyszłości?
Obecnie mamy tyle możliwości komunikowania się - poprzez zdjęcia, filmy, krótsze i dłuższe teksty. Różnorodność tych form idealnie wykorzystali twórcy kolejnej adaptacji "Dumy i uprzedzenia", jednej z najpopularniejszych powieści Jane Austen. Piszę, że kolejnej, bo doczekaliśmy się już co najmniej dziesięciu adaptacji kinowych i telewizyjnych, nie licząc filmów nieco luźniej opartych na najważniejszych wątkach (taki "Pamiętnik Bridget Jones", na przykład, albo zbliżająca się adaptacja książki "Pride and Prejudice and Zombies"), do tego jeszcze wersje teatralne, książkowe kontynuacje... A samych nawiązań w różnych dziełach kultury na pewno nie udałoby nam się policzyć.
A o której adaptacji mówię - czy też właściwie o retellingu? Ano o tytułowych "The Lizzie Bennet Diaries". Publikowane na stronie internetowej odcinki to mieszanka filmów video, wpisów z Twittera i zdjęć wrzucanych na Tumblera i Lookbooka. Powieść z początku XIX wieku podana w nowoczesny sposób - to mogło się nie udać. A jednak jest coś takiego w historii Lizzie, amerykańskiej dziewczyny z XXI wieku, że zdobyła wielu fanów i uznanie krytyków.
Jeśli znacie postacie pojawiające się w "Dumie i uprzedzeniu", na pewno rozpoznacie je w tych uwspółcześnionych odpowiednikach. Wprawdzie sióstr Bennet jest mniej: Lizzie studiuje mass communication, jej starsza siostra Jane pracuje w świecie mody, a młodsza, Lydia, uczy się w college'u i uwielbia imprezować, Mary została przemianowana na kuzynkę, a Kitty została, no cóż, kotką - ale nie sposób ich wszystkich nie polubić już od pierwszego video Lizzie. Niesamowicie wkręciłam się w śledzenie jej życia, kibicowałam Jane i przeżywałam perypetie miłosne Lydii. A nie jest przecież tak, że nie wiedziałam, co będzie dalej - czytałam powieść, oglądałam różne ekranizacje, a jednak prowadzona w ten sposób narracja wciągała mnie tak, jakbym poznawała tę historię po raz pierwszy. A pan... przepraszam, William Darcy? Będziecie musieli się sami przekonać. Niestety, tylko jeśli znacie angielski - nie spotkałam się nigdzie z polskimi tłumaczeniami, ale każdy filmik zaopatrzony jest w angielskie napisy. Ach, no i trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo Darcy pojawia się dopiero w 60 filmiku. Wcześniej, tak jak i większość postaci, poznajemy go poprzez ich Tweety albo krótkie, prześmiewcze scenki w filmach Lizzie, gdzie występuje razem ze swoją najlepsza przyjaciółką Charlotte.
Podczas szukania informacji do tego wpisu, nabrałam chęci do ponownego przeczytania literackiego pierwowzoru i do tego dowiedziałam się o dwóch kolejnych adaptacjach: niedokończonej powieści "Sandition" oraz "Emmy". Wiem już, co będę robiła w najbliższym czasie!
Jeśli zachęciłam Was do obejrzenia "The Lizzie Bennet Diaries", koniecznie dajcie znać, czy Wam się podobało!
Do wpisu zmotywowało mnie wyzwanie czytelnicze na blogu Rusty dotyczące retellingu właśnie. Może też zechcecie wziąć udział?
KOMENTARZE