O tym, że siła przyzwyczajenia i pamięć ciała, związana z powtarzającymi się czynnościami jest bardzo silna, przekonuję się za każdym razem, kiedy fotografuję coś aparatem analogowym. Przy zdjęciach cyfrowych pierwszym odruchem jest przecież sprawdzenie, jak wyszło zdjęcie - czy nie jest poruszone, czy jakieś fragmenty nie są wypalone, może trzeba zmienić ISO albo zmienić przysłonę. Dlatego klikam spust migawki, słyszę charakterystyczny dźwięk przewijanego filmu i... rzucam okiem w miejsce, gdzie powinien znajdować się wyświetlacz aparatu. A tu niespodzianka, ciemność widzę! Jak wyszło zdjęcie, przekonam się dopiero za jakiś czas.
W przypadku zdjęć w tym wpisie wypstrykanie całej kliszy zajęło mi półtora roku! Jedno zdjęcie nie wyszło, bo zawiesił się aparat, jedno było nieostre (uroki obiektywu bez autofocusa), a reszta to kilka ujęć ze spotkania z Kasią z Fashion Branding i parę innych, bardziej rodzinnych.
Na zdjęciach od razu widać analogową magię i nie potrzeba tu żadnych słów. Poprzedni wpis z analogowymi fotografiami znajdziecie tutaj Zwyczajnie #3 analogowo, a inne zlepki różnych zdjęć w comiesięcznych Migawkach i w cyklu Zwyczajne rzeczy.
aparat: Canon EOS 500N
obiektywy: Zenitar 50mm f./2.0 i Tamron 17-50mm f./2.8 - dlatego część zdjęć ma winietę, a część nie :)
Sukulentowe szaleństwo opanowało nie tylko wrocławski Ogród Botaniczny, ale też mój pokój:aparat: Canon EOS 500N
obiektywy: Zenitar 50mm f./2.0 i Tamron 17-50mm f./2.8 - dlatego część zdjęć ma winietę, a część nie :)
Radosny, wakacyjny piknik
Lubiński Park
Kampus Politechniki Wrocławskiej
Cuprum Arena w Lubinie
Wrocławski Biskupin
Wrocławskie bloki, podobno już na Krzykach
Półtora roku zajęło mi wypstrykanie 36 klatek... Ale parę dni temu odebrałam w końcu wywołane zdjęcia! Od razu po...
Opublikowany przez Rykoszetka na 16 sierpień 2016
KOMENTARZE