Skąd w Polsce wziął się szał na hygge?
Ostatnio trafiła mi w ręce książka "Hygge. Klucz do szczęścia", której autor, Meik Wiking, jest dyrektorem Instytutu Nauk o Szczęściu. Trudno oprzeć się pragnieniu przejrzenia jej - jest pięknie wydana, urocza okładka zerkała już do nas ze wszystkich zakątków Internetu (a zwłaszcza Instagrama). Nasze pierwsze spotkanie w księgarni nie było udane, tak że książki nie kupiłam, ale miałam później okazję na spokojnie do niej zajrzeć. Ale nawet teraz tak naprawdę nie polecam kupna tej książki - nie warto ;)Wróćmy jeszcze do pana Wikinga. O ile sam termin hygge i związane z nim hyggelig jest w Danii znane od dawna, tak podobno nikt nie myślał o tym w kontekście duńskiego towaru eksportowego i to nie w głowach Duńczyków zrodził się pomysł na promowanie hygge poza granicami swojego kraju. Książkę o kluczu do szczęścia napisano na zlecenie wydawnictwa Penguin Life. Podobnie było z innymi tytułami, a The Guardian mówi nawet o brytyjskim spisku - polecam przeczytać "The hygge conspiracy". Zwłaszcza, że osoby mieszkające w Danii mówią, że hygge nie do końca jest, co nam się w tych książkach sprzedaje, chociaż z drugiej strony już nawet strony internetowe promujące wizyty w tym kraju piszą o hygge.
O czym ja tu w ogóle mówię, czyli co to jest hygge
Trochę nie wierzę, że ostał się ktoś, kto jeszcze nie słyszał tego słowa ;) Wydawnictwo Czarna Owca, które wydało u nas "Hygge. Klucz do szczęścia" przygotowało taki krótki film:
I już nawet nie musicie czytać książki! Bardzo podoba mi się też, że ostrzegają przed zgubnym wpływem nadmiernego jedzenia słodyczy. Ale podrzucę jeszcze chociaż cytat dotyczący duńskiej mody ulicznej który bardzo mi się spodobał:
można odnieść wrażenie, że nagle trafiło się na plan filmu o ninja.
Co "Arrival" ma wspólnego z hygge?
Film scince-fiction o pojawieniu się kosmitów na naszej planecie ma coś wspólnego z książką o przytulności? A jednak. Obydwa dzieła odnoszą się do hipotezy Sapira-Whorfa, według której język, którego używamy nie tylko jest odzwierciedleniem otaczającego nas świata, ale też ma wpływ na to, jak się zachowujemy i jak myślimy.Hygge jest jednym z wielu ostatnio popularnych, nieprzetłumaczalnych słów, które powstały w konkretnych kulturach i dotykają zjawisk, których sedno jest intuicyjnie zrozumiałe tylko dla osób w tych kulturach wychowanych. Szwedzkie lagom, japońskie ikigai czy którekolwiek z popularnych list nieprzetłumaczalnych słów - po polsku potrzebujemy nieraz całego zdania, żeby wyrazić ich sens. Czy wobec tego nie jesteśmy w stanie w pełni poczuć hygge na własnej skórze, skoro odpowiednik tego słowa nie istnieje w naszym języku i w naszej kulturze?
Czy miasto może być hygge?
Skoro hygge to spokój, rodzina, przytulność, ciepło, koc i świeczki... To jak tu wpasować jakoś miasto, które raczej się tak nie kojarzy, a już zwłaszcza zimą? A jednak w książce znajduje się cały rozdział o hygge w Kopenhadze, która nazywana bywa nawet The World’s Most Hygge City. Niektóre miejsca są całkowicie rozświetlone światłem świeczek. Co takiego hygge można właściwie robić w Kopenhadze?
- wybrać się na rejs po kanałach,
- posiedzieć w ogrodach Tivoli czy w okolicy zamku Rosenborg,
- pospacerować po dzielnicy Nyhavn,
- zwiedzić miasto na rowerze,
- odwiedzić kawiarnie i secondhandy na Nansensgade,
- delektować się duńskimi wypiekami i słodyczami,
- zjeść obiad z przyjaciółmi w świetle świec.
Wprawdzie w naszych miastach świec na ulicach nie uświadczymy (chociaż na przykład na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu oświetlenie jest gazowe i też bardzo klimatyczne, a i zimą wiele ulic rozświetlonych jest świątecznymi iluminacjami), to inne porady są bardzo uniwersalne. W końcu już kiedy robi się trochę cieplej, tłumy mieszkańców pojawiają się nagle w parkach, przesiadują na bulwarach i placach, a jesienią i zimą przesiadują w przytulnych kawiarniach. Poznawaniu hygge stron jakiegoś miasta uzupełnia slow sightseeing czy też coraz popularniejszy ruch slow travel - powolne spacery, zaglądanie do małych galerii sztuki, rejsy rzeczne, chłonięcie atmosfery miasta.
Niby hygge kojarzy nam się głównie z zimą i długimi wieczorami, ale tę sztukę szczęśliwego życia można praktykować przez cały rok. Brzmi jak oczywista oczywistość, a jednak zdaje mi się, że czasami zapominamy o tym, że nie musimy podczas swoich wypraw zobaczyć koniecznie wszystkich atrakcji danego miasta, żeby tylko je mieć zaliczone. W samym Wrocławiu jest przecież tyle atrakcji, że nie wiadomo, od czego zacząć. A na wakacjach chodzi o to, żeby wypocząć, a nie rezygnować ze snu, bo wszystko się samo nie zobaczy.
KOMENTARZE