Wyprawa na Islandię była dla mnie ciągłą weryfikacją mojej wiedzy o tej wyspie - niby wiedziałam, że jest tam zorza, błękitne lodowce, gejzery, wulkany, piękne widoki... Ale co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć na własne oczy, że te rzeczy naprawdę istnieją i tańcząca aurora to wcale nie fotograficzne manipulacje. I że w jednym miejscu na świecie może być naprawdę tak różnorodnie i tak pięknie.
Jednym z takich miejsc była laguna przy lodowcu Jökulsárlón, gdzie kawałki lodu porywane przez rzekę i fale odpływu do oceanu, a następnie wyrzucane na plażę z czarnym, wulkanicznym piaskiem, gdzie lodowe bloki skrzą się niczym diamenty.
O niebezpieczeństwach związanych z wszechobecnym lodem już wspominałam, ale popatrzcie na ten parking - istna ślizgawka! A dla żądnych wrażeń organizowane są wycieczki do lodowych jaskini.
A robiąc to zdjęcie czułam się jak Nieśmigielska! |
![]() |
Oblegany punkt widokowy |
A tu już diamentowa plaża. Wiem, że wygląda, jakbyśmy byli tam sami - ale to tylko kwestia przeczekania i kadrowania. To naprawdę popularne miejsce! Ale na szczęście nie na tyle, by ludzka gadanina zagłuszyła jeden z najbardziej niesamowitych dźwięków, jakie słyszałam. Po tym, jak bryły lodu obmyją słone fale oceanu, rozpoczyna się festiwal delikatnych pyk pyk pyk. Tak, jakbyście wrzucili kostki lodu do drinku, pomnożone razy milion.
![]() |
O, tu widać trochę turystów. |
Pozostałe wpisy z Islandii:
KOMENTARZE