Sowy i jelenie to moja miłość od dawna, a ostatnio (chyba głównie przez Lisie Sprawy i nadużywanie naklejek w messengerze) reaguję bardzo entuzjastycznie na wszystko, co zawiera liski. Ojojoj ojojojoj!
Jakiś czas temu znudziła mi się moja szara koszulka z kieszonką i wymyśliłam, że narysuję jakieś zwierzątko wystające z niego. Teraz pewnie zdecydowałabym się na takiego Pikachu, no ale padło właśnie na liska.
Jakiś czas temu miałam okazję przeczytać tę książkę Kristie Clements, która przez 13 lat była redaktor naczelną Vogue Australia, pracowała również w australijskim Harper's Bazaar, pisała artykuły do wielu magazynów o modzie i była gościem specjalnym w kilku odcinkach Australia's Next Top Model.
To bardzo przyjemna lektura, która pokazuje, jak wygląda praca w branży mody. A może raczej jak wyglądała jakiś czas temu - Clements przestała być naczelną Vogue w 2012 roku (została nią w 1999 roku, a jej zadaniem było przywrócenie pismu jego znaczenia), a jak wiadomo, w ciągu tych czterech lat w modowym świecie zaszło wiele zmian. Wprawdzie w kilku miejscach wspomniano blogerki modowe, celebrytki, Instagrama, ale najciekawsze anegdoty dotyczą tworzenia sesji zdjęciowych i treści magazynu w latach 80. i 90. To, co wtedy było koniecznie i budowało prestiż Vogue, teraz coraz częściej zastępowane jest przez przedruki z innych edycji, duży wpływ na wygląd reklam mają reklamodawcy zamiast dyrektora artystycznego.
Stwierdziłam, że najlepiej niektóre spostrzeżenia pokazać na podstawie konkretnych cytatów, które bardzo często mówią same za siebie i nie trzeba nic dodawać. To nie są wszystkie najciekawsze historie, więc bez obawy, książkę też warto przeczytać, jeśli jeszcze nie mieliście okazji!
Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Vogue. Za kulisami świata mody" (ang. "The Vogue Factor") Kirstie Clements, przełożonej przez Agnieszkę Sobolewską (Wydawnictwo Literackie 2015).
Co jest takiego fascynującego w sukulentach? Są przecież takie kłujące i niezbyt przyjazne. Są też egzotyczne, potrafią zaskakująco zakwitnąć, świetnie wyglądają na zdjęciach no i nie wymagają aż takiej opieki.
Takie nagromadzenie kaktusów, aloesów, agaw i innych roślin w jednym miejscu robi wspaniałe wrażenie - popatrzcie na te szklarnie z sukulentami meksykańskimi i afrykańskimi we wrocławskim Ogrodzie Botanicznym.
Nie wiem, co mi do głowy strzeliło, żeby w taki upał zakładać czarny kapelusz. Chyba po prostu pasował mi do włóczykijowego nastroju, stworzonego przez bluzkę z indiańską sową, (podwijającą się co chwila) asymetryczną spódnicą, wiązane buty i rykoszetkową torbę płócienną(i po raz kolejny nie mogłam sobie odpuścić konstrukcji z ramiączek typu spaghetti na plecach). W końcu w planach miałam włóczenie się po Wrocławiu — chciałam zajrzeć na dawno nieodwiedzane Nadodrze, niestety skończyło się tylko na Ogrodzie Botanicznym, który chwaliłam i polecałam w poprzednim wpisie.
Gdzie we Wrocławiu warto wybrać się latem? Do jednego z najpiękniejszych miejsc we Wrocławiu, czyli Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Ogród ukryty w centrum miasta w sąsiedztwie Ostrowa Tumskiego za wysokim murem. Kilka szklarni z sukulentami i bluszczem, alpinaria, stawy i fontanny... Można zapomnieć, że tuż obok toczy się wielkomiejskie życie. Zwłaszcza kiedy wejdzie się do szklarni obrośniętej bluszczem, tam naprawdę czuć klimat "Tajemniczego Ogrodu".
Podział na pory roku kojarzy się głównie z analizą kolorystyczną: od tego jaki mamy kolor i ton włosów, barwę oczy czy odcień skóry zależy, jakie kolory najbardziej nam pasują, lepiej nam nosić złoto lub srebro i czy bardziej będzie odpowiednia czerwona szminka wpadająca w róż, czy pomarańcz.
Sama kilkukrotnie próbowałam dopasować się do którejś pory roku. Ale bardzo często takie polecane niby do mojego typu urody kolory mi się w ogóle nie podobają, tak jak fioletowy cień na oczach podkreślający zielone refleksy tęczówki i brzoskwiniowy bronzer, który kiedyś zaproponowała mi makijażystka. Lepiej zrezygnować z czegoś, co teoretycznie do nas pasuje, a w rzeczywistości czujemy się w tym źle. A ja i tak najlepiej się czuję w czerni i szarościach.
I kiedy teraz podczas letnich wyprzedaży zapatrzyłam się na kosmetyczkę w czarno-białe azteckie wzory, jasnoszary lakier do paznokci i szarą narzutkę, wtedy zrozumiałam. Jestem jesienią. Uwielbiam warstwy, narzutki, mogę cały dzień siedzieć owinięta kocem, bo lubię czuć się otulona. Najbardziej podobają mi się jesienne kolekcje. Wolę te bardziej szlachetne odcienie kolorów (bursztyn, szmaragd, rubin) od tych neonowych.
KOMENTARZE