Nie lubię podziału na introwertyków i ekstrawertyków. Zdecydowana większość z nas posiada cechy obydwu tych typów osobowości i znajdujemy się gdzieś pośrodku spektrum, a bezkarnie wykorzystujemy te wertyzmy do leżenia cały dzień z książką w łóżku albo zamęczania innych swoją nadmierną gadatliwością, bo przecież tacy już jesteśmy.
Bardzo lubię spotkania z ludźmi, ale zazwyczaj po dłuższym spędzaniu czasu w tłumie, jak na przykład podczas Woodstocku, muszę sobie po prostu odpocząć w spokoju. Tak samo miałam w pewien majowy weekend spędzony w Poznaniu - po intensywnej sobocie, spędzonej w pociągu, na prelekcjach pierwszego dnia BCP i wieczorze panieńskim (który obejmował między innymi grę miejską i trampoliny!), w niedzielę zerwałam się na chwilę Blog Conference Poznań, gdzie tłumnie przybyli blogerzy z całej Polski. Wybrałam się do oazy zieleni i spokoju, czyli poznańskiej palmiarni.
Ta miejska dżungla powstała w podobnym czasie co Palmiarnia w Wałbrzychu, przy czym w Poznaniu po wojnie trzeba było praktycznie odtworzyć kolekcję roślin, która ucierpiała m.in. podczas wyzwolenia tego miasta, a na początku lat 90. ze względu na zły stan obiektu trzeba było wszystko przebudować. Nikomu więc tu nic na głowę nie kapie ;) Jest też akwarium i - co bardzo przydatne, jeśli ktoś w torbie nosi swój cały weekendowy dobytek - szatnia. Ale jednak gdybym miała jakoś porównywać klimat palmiarni poznańskiej i wałbrzyskiej, to bardziej podobało mi się w tej drugiej... I zdjęcia też jakieś lepsze mi tam wyszły :D
Nie przepuszczę selfie z żadną monsterą ;) Zwłaszcza będąc w takiej sukulentowej bluzce.

KOMENTARZE