Ten rok obfituje w piękne zachody słońca. Niby słońce zachodzi codziennie (te rozważania nie obejmują oczywiście kół podbiegunowych, ale wiecie, o co mi chodzi) i mamy ich trzysta sześćdziesiąt pięć w roku... Ale jedne są bardziej wyjątkowe od innych. Akurat jest idealna pogoda, znajdujemy się w malowniczym miejscu albo ze specjalną osobą.
Taki zachód (czy też wschód) słońca nie trwa w nieskończoność, do tego jest to bardzo zmienny spektakl - kolor nieba zmienia się nieustannie. I przecież tuż przed zachodem słońca mamy golden hour, czyli przepiękne, złote światło, idealne do fotografowania.
W takich momentach zawsze mam dylemat - fotografować czy przeżywać?
Miałam ostatnio taki moment podczas podróży na Górę Szybowcową w Jeleniej Górze, skąd obserwowałam zachód słońca. Trwała akurat złota godzina i Pogórze Kaczawskie wyglądało wyjątkowo pięknie, zwłaszcza podziwiane z tylnego siedzenia pędzącego motoru. Miałam do wyboru albo nerwowo zaczepiać mojego towarzysza i próbować mu jakoś wytłumaczyć, że nic się nie stało, tylko chcę się zatrzymać, żeby zrobić zdjęcie (to wcale nie byłoby takie łatwe, bo mam za duże rękawiczki!) albo... siedzieć spokojnie i patrzeć, patrzeć, patrzeć... I zachować trochę egoistycznie te widoki tylko dla siebie ;)
W przypadku tego zachodu w Międzyzdrojach nie zawahałam się użyć aparatu w telefonie, chociaż ten moment składał się ze wszystkich trzech wyjątkowych rzeczy: pogody, widoku i towarzystwa (no i rum zaszumiał w głowie) Ale było naprawdę pięknie i chciałam się z Wami tym podzielić ;)
KOMENTARZE